poniedziałek, 9 grudnia 2013

Mój "pozytywizm"

Siedzę sobie i słucham dobijającej muzyki, jak zwykle w celu dobicia się do końca i pogrążenia w skrajnej rozpaczy i dochodzę do wniosku, że coś mi kurde nie wychodzi. Wiem, że to głupota level heaven ale czuję się jakbym straciła ważną część siebie. Więc tak sobie siedzę i dochodzę do wniosku, że może by napisać coś pozytywnego? Skończyć z tymi depresyjnymi postami. Stała się straszna tragedia, to prawda, ale czy to oznacza, że ja mam wpadać w depresje i staczać się na dno? Wiem, że jestem cholernie egoistyczna, ale nic nie poradzę.
Pisałam esej na studia o szczęściu, o tym jak być szczęśliwym i trochę mnie to ruszyło. Więc staram się żyć w zgodzie ze sobą, swoimi uczuciami i niczego w sobie nie tłumić. Poza tym od tygodnia biorę BodyMax, Skrzyp Polny i Szafraceum. To ostatnie to jakiś ziołowy specyfik niby na równowagę emocjonalną i poprawę nastroju. Nie wiem czy on w ogóle działa, zwłaszcza po tak krótkim czasie, ale czuję się chyba trochę lepiej. Może mam trochę mniejszą chwiejność nastrojową. Pewnie to efekt placebo, ale dopóki czuję się lepiej gdzieś mam jak się to nazywa.

Tak więc moje drogie wracam do diety, kajam się, biję w pierś i tak dalej. I zaczynam od głodówki tygodniowej. Taak. Teraz Ana już mnie nie opuści. :D

Hahaha! Uwierzyłyście? Mam nadzieję, że nie bo to żart był. Taka trochę kpina z samej siebie i tych niezliczonych prób i obietnic że od teraz będzie dobrze. Wiem jedno, nawet nie mam za bardzo czasu jeść. Najpierw studia, potem praca (tak!), potem nauka na studia. Zapierdalam jak mały samochodzik. Nie wiem czy to dobrze że tego czasu nie mam, bo pewnie powinnam robić mniejsze przerwy i jeść mniejsze porcje, ale zwyczajnie nie mam czasu. Jak pracuję 8 godzin i mam jedną 15 minutową przerwę to jak? xD
Ale tak szczerze, to jak mam sobie kiedyś w wieku 50 lat (jak dożyję) pomyśleć, że zmarnowałam tyyyyle lat na ciągłe i nieskuteczne odchudzanie to chyba dziękuję. Po jaką cholerę ciągle zawalać i marnować swój czas której wcale tak dużo nie mamy? Przecież gdybym się nie poddała za pierwszym razem to... no dobra, pewnie była bym martwa. Ale to było co innego. Gdybym trzymała dietę od pierwszego posta na tym blogu to teraz była bym taka meeeega.

I muszę zrobić wreszcie te durne foty i pokazać wam moje obleśne cielsko! :D No i może wreszcie zmienię wiek, bo 19 lat to ja już od ponad miesiąca nie mam.

Buuuuuziaki!

niedziela, 8 grudnia 2013


Na początku przepraszam że nie pisałam. Ani tutaj ani u Was. Pewnie pomyślałyście, że Was olałam i wstyd się przyznać, ale chyba tak właśnie było. Chcę być szczera. 

Dużo działo się w moim życiu od ostatniego posta. Raczej dużo smutnego. Nie wiem czy powinnam o tym pisać publicznie, ale czuję że muszę komuś o tym powiedzieć, komuś kto mnie nie zna. Ta dziewczyna o której pisałam wcześniej popełniła samobójstwo. Jutro mija tydzień odkąd się dowiedziałam i wydaja mi się, że ciągnął się ten tydzień w nieskończoność.. 

Chciałabym coś jeszcze napisać, ale prawdę mówiąc brakuje mi słów. Nie chcę pisać o diecie, bo... nie wiem, zwyczajnie nie chcę. Rozważam pójście do psychologa i psychiatry. Nie z zaburzeniami odżywiania, ale bardziej z depresją i stanami lękowymi. Ostatnio do mnie dotarło, że może życie wcale nie musi być takie mroczne i smutne. Może ono jednak jest piękne, tylko trzeba dać sobie pomóc. 



niedziela, 17 listopada 2013

Tchórzostwo czy może cholerna odwaga?

Kochane moje, na wstępie przepraszam, że mnie tyle nie było, ale strasznie dużo się działo w moim życiu przez te dni i to smutnych rzeczy, więc nawet nie miałam siły pisać. Wiele razy otwierałam bloga żeby zacząć, ale nie miałam motywacji, a nie chciałam też pisać na siłę.

U mnie całkiem nieźle, chociaż waga 53 stoi w miejscu. Miałam małe załamanie nerwowe, ale powoli z niego wychodzę (odpukać puk! puk!).

 Dziś bilans chyba niezły, chociaż kalorii nie liczyłam. Na śniadanie jajecznica z dwóch jajek i pomidora. Obiad brokuły (duuużo brokułów), ziemniaki i pierś kurczaka, a teraz napój witaminowy - 57 kcal i lody - 250 kcal. Więc nie wiem ile w sumie ale chyba jest ok.

No ale nie o tym chciałam dziś napisać. Mojej siostry przyjaciółka jest chora (schizofrenia) i chce się zabić. Moja siostra to popiera, jako "akt niesamowitej odwagi" bla bla bla. Ja uważam wręcz przeciwnie, zabić się każdy potrafi, co innego walczyć z całych sił o swoje życie. Samobójstwo to pójście po najmniejszej linii oporu. Nie będę podziwiać ludzi, którzy jak to mówi O. mieli odwagę zakończyć swoje nędzne istnienie.
Nie chodzi o to, że potępiam ludzi, którzy się decydują na tak desperacki krok. Rozumiem, że ktoś może być w tak głębokiej depresji, że dosłownie nie widzą wyjścia. Jest mi z tego powodu strasznie przykro. I chociaż sama czasem się tak czuję, że po co to wszystko ciągnąć, bo nie jest tak jakbym chciała, to jednak czuję, że nie mam takiego życia jakie bym chciała częściowo dlatego, że o nie nie walczę. Nie staram się najbardziej jak bym mogła. Boję się, że jeśli tamta dziewczyna się zabije moja siostra sobie nigdy tego nie wybaczy, że jej nie próbowała uratować i kompletnie się załamie. Powiedzcie mi, co o tym myślicie?



niedziela, 3 listopada 2013

Powoli się wygrzebuję.

Ostatnie dwa dni były chyba najgorszymi w całym moim życiu. A przynajmniej w tym roku. Dawno nie czułam się tak tragicznie i przyznam, choć nie jestem z tego dumna, że przez moment bardzo poważnie rozważałam samobójstwo. Nie będę się nad tym rozpisywać bo obiecałam sobie, że zrobię wszystko aby zamieszczać jak najbardziej pozytywne posty. Szczere, oczywiście, ale tak pozytywna jak tylko mogę.

No właśnie, podoba mi się zwrot "zrobię wszystko co w mojej mocy". Nie możemy przecież być na 100% przekonane o czymś i mówić, że na pewno coś zrobimy np. że na pewno do końca listopada będziemy chude. Ale możemy się starać z całych sił, aby potem móc powiedzieć z czystym sumieniem, że zrobiłyśmy wszystko co z naszej mocy aby się udało. Jeśli pomimo tego cel nie został osiągnięty to już nie jest nasza wina. Chciałabym się trzymać tej zasady.

Co do mojej wagi to jest tragedia, no ale czego się można spodziewać po dwóch dniach żarcia? Przytyłam kilogram. Chociaż nie wydaje mi się żeby aż tyle, mam nadzieje, że chociaż mała część przyrostu wagi spowodowana jest tym co nadal mi zalega w żołądku. I wicie co? Ja to pierdolę, wszystkich i wszystko. Muszę przestać uzależniać swoje szczęście od innych ludzi, bo długo tak już nie pociągnę.

Kończąc tak pozytywnym akcentem dodam jeszcze, że siedzę z farbą na włosach. Będę ruda! Tzn. już jestem ale teraz będę tak maksymalnie ruda. :D

sobota, 2 listopada 2013

Mariański rów.

Właśnie tak głęboki był mój wczorajszy dół. I nadal czuję jego echo, chociaż znacznie słabiej niż wczoraj. Dawno się tak paskudnie nie czułam, a najlepsze jest że nie wiem dlaczego. Wiem, że strasznie dużo zjadłam bo było mi smutno. Albo było mi smutno bo strasznie dużo zjadłam. Albo obydwa. Wczorajsza poranna waga 52.5 jest już chyba tylko wspomnieniem, nie wiem bo dziś sie bałam wejść na wagę. Ale staram się nie załamywać. Mam strasznie dużo nauki, która nagle zwaliła mi sie na głowę. Ale może to i dobrze, bo zajmę czymś myśli. Najgorzej jest zacząć, potem już wszystko idzie jak z płatka. Dziś staram się jeść minimalnie.
Zrobię jeszcze wieczorem edit z bilansem.
W ramach poprawy nastroju odświeżę kolor włosów, bo mój rudy już jakiś taki smutny jest.

niedziela, 27 października 2013

Be happy!

Przede wszystkim bardzo bardzo dziękuję za komentarze. : ) Cieszę, że ktoś czyta moje wywody i dodaje coś od siebie.

Po drugie z dieta idzie mi całkiem nieźle. Wprawdzie nie liczę kalorii, ale czuję, ze jem mało bo ograniczam jak tylko się da no i cały właściwie czas jestem głodna. Mam nadzieję, że plan się powiedzie, bo ten stały brak spadku wagi mimo najszczerszych starań i chęci był dobijający. Także trzymajcie kciuki. : ) A jutro mam cały dzień poza domem, więc też malutko zjem. Kupiłam już energetyka specjalnie na tę okazję, żeby jakoś przeżyć. Wiem, że są paskudnie nie zdrowe, ale co zrobię jak kawa na mojej uczelni smakuje jak siki, a termosu nie posiadam.

Co do mojego młodszego chłopaka, to chyba rzeczywiście nie jest gotowy. Zirytowałam się wczoraj i napisałam mu prosto, ale miłymi słowami, że chciałabym się spotkać i tak dalej, bo go bardzo lubię. A on na to, że spoko, on też, ale potem... bam! nie ma czasu. Już to przerabiałam, chłopaka, który nie miał dla mnie czasu i nie, dziękuję. Poza tym czuję, że potrzebuję kogoś silniejszego psychicznie. Kto jak coś odwalę i będę próbowała wymyślić jakąś wymówkę i uciec zmusi mnie żebym została. Także to chyba koniec tej znajomości. Myślę, że umrze śmiercią naturalną, jak ja nie będę się starała jej podtrzymywać. No ale zobaczymy, może mnie zaskoczy. Nigdy nie wiadomo.

A teraz najgłupsza oraz za pewne najciekawsza część mojego postu. Potrzebuję seksu. Brakuje mi go. Nie żeby ten, który miałam był jakiś mega hiper w kosmos, ale kurde, potrzebuję tego. I cóż, na innej imprezie poznałam innego chłopaka, który jest zupełnym przeciwieństwem tego młodszego. Myślę, że gdybym chciała mogłabym go spokojnie uwieść i... wiecie. Ale nie wiem jak bym się z tym czuła potem. Tzn. wiem, beznadziejnie. Poza tym mam takie odczucie, że jak dziewczyna prześpi się z chłopakiem, którego średnio zna, w każdym razie nie jest miłością jej życia, to przylepia sobie łatkę "łatwa" "puszczalska". Że faceci takich dziewczyn nie szanują. A z drugiej strony to czemu to działa tylko w tę stronę? Dlaczego facet, który zaliczy jakąś nowo poznaną panienkę nie zostanie nazwany łatwym? Czemu im wolno, a my od razu mamy przypinaną łatkę? Trochę się rozgadałam, ale mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi.

sobota, 26 października 2013

Nie wiem co się dzieje z moim organizmem. Na początek przytyłam do 53.5 kg co trochę mnie podłamało. No ale w sumie to sama jestem sobie winna i nie powinnam się dziwić. Co z tego, że rano jem mało, odważam każdy składnik i skrupulatnie zapisuję jak potem wieczorem się opycham i w sumie kalorycznie dobijam pewnie do 2000.

Nie mogę już patrzeć na tę cyfrę 5 z przodu. Dlatego mam taki plan, nie wiem czy najmądrzejszy, ale chyba nic innego mi nie zostało. Będę jadła jak najmniej 500-600 kalorii aż schudnę do 49 kilogramów. A potem powoli zacznę dodawać 100 kalorii co tydzień, aż dojdę do 1100. Jestem trochę w dołku przez tą wagę, ale mam nadzieję, że mój plan zadziała, bo już powoli nie mogę na siebie patrzeć.

Zrobiłam dziś coś czego obiecałam sobie nigdy więcej nie robić. Wyrzuciłam jedzenie. Tak żeby moja mama myślała, że zjadłam więcej na śniadanie niż zjadłam w rzeczywistości. I czułam się na prawdę okropnie. Ona to dla mnie kupiła, wybierała w sklepie, przyniosła do domu, a ja spuściłam w kiblu. : ( Strasznie mi przykro.

A tego chłopaka to poznałam w klubie. Tańczyłam z nim praktycznie całą imprezę i jak dawałam mu mój numer to nie sądziłam, że napisze. A jednak. Ogólnie jest strasznie miły, kulturalny i widać że dobrze wychowany. Na serio się interesuje co u mnie słychać, jak mi minął dzień itp. a nie tylko tak o żeby coś napisać. Poza tym prowadzi bardzo zdrowy tryb życia. Nie pali, dużo ćwiczy i jest na diecie. Mamy ze sobą dużo wspólnego np. lubimy seriale zagraniczne i narty, za to nie znosimy zimy. Czuję się jak nastolatka. :D
Mam z nim tylko jeden problem. Bardzo chciałabym się z nim spotkać, a on jakoś na to nie nalega. Byliśmy już raz umówieni, ale musiał odwołać z jakiegoś tam powodu. Z tego co pisze to jest dość zajęty, no ale bez przesady. Na moje delikatne sugestie on odpisuje coś w stylu, że trzeba by się spotkać, czy że może tam pójdziemy razem kiedyś. Ale to tyle. Uważacie, że powinnam mu napisać prosto z mostu, że chciałabym się spotkać i kiedy ma czas?

wtorek, 22 października 2013

Jednorożec.

Odpowiadając na pytanie: nie, xd nie poszłam. Ani na siłownię, ani do lekarza. I nawet nie wiem dlaczego. Tzn. do lekarza mi się zwyczajnie nie chce, już się dobrze czuję więc nie odczuwam potrzeby. Dopiero jak coś się dziej wpadam w panikę. No ale co zrobię? Ja już tam mam. :D





Poznałam chłopaka. I on jest młodszy ode mnie prawie o rok. Z jednej strony mam obiekcje, bo wiadomo, faceci i tak zachowują się jak dzieci. Dlatego lubimy starszych, nie młodszych. No ale może jest wyjątek potwierdzający regułę? Zresztą sama nie wiem. Na pewno nie skreślę go dlatego, że jest ode mnie młodszy zanim go poznam bardziej. Już tak kiedyś robiłam, skreślałam facetów z błahych powodów i potem ryczałam że jestem sama. Fajnie nie? W ogóle ostatnio dochodzę do mądrych wniosków i twierdzę że to mój mózg mi funduje takie jazdy bo się boi związku. Dlatego przez 2 lata wmawiał mi że kocham kogoś z kim w żadnym wypadku być nie mogłam. Czaicie nie? To jest śmieszne jakby na to spojrzeć z dystansem. Ja leżałam na podłodze i śmiałam się przez dobre 5 minut jak do mnie dotarło. ^^



Anyway. Waga nie znana. Się sprawdzi pewnie w... czwartek?

I tak sobie myślę, że może bym się tak kurwa zaczęła uczyć, a nie tylko gadam że chcę stypendium?

W Warszawie piękna pogoda. Błękitne niebo, słońce, ciepło, kolorowe liście. Cudo.

piątek, 18 października 2013

Ja i moje paranoje

Teraz jak myślę o mojej "białaczce" to sama się z siebie śmieję. Pewnie byłam zwyczajnie przemęczona, każdemu się zdarza, ale i tak zamierzam wybrać się do lekarza i zrobić badana krwi, sprawdzić czy nie mam anemii.
Poza tym u mnie bardzo dobrze. Wczorajszy wieczór był cudowny i chociaż byłam nieźle spalona pamiętam wszystko. Złapałam ostrą fazę na perspektywę. Noga od stołu nagle wydawała mi się cudownym przedmiotem, który odcinał się na tle podłogi i promieniał blaskiem. Co z łydką koleżanki tworzyło piękną kompozycję i choć nie umiem rysować wtedy czułam, że mogłabym i coś by z tego wyszło. Na szczęście odbyło się bez gastro. I nie wiem czy to dlatego, że byłam u znajomych, którzy prawie nic w lodówce nie mają, czy zwyczajnie nie chciałam jeść. Teraz trudno powiedzieć. : )

Teraz ta trochę gorsza część. Zmierzyłam się wczoraj i moje wymiary troszkę mnie zszokowały. Chociaż waga jest całkiem niezła - 52.5 kg to:
talia - 67
biodra (boczki) - 82
udo lewe - 54
udo prawe - 53
pod biustem - 79
wcale nie brzmi już tak super.
Strasznie zaniedbałam ostatnio siłownię. Czytałam gdzieś, że nie wolno robić przerw między ćwiczeniami dłuższych niż 3 dni. Byłam chora, potem miałam okres i cóż, dupa. Ale dziś idę na 100%.

środa, 16 października 2013

Czuję się źle.
Tym razem fizycznie dla odmiany. Serio dawno się tak źle nie czułam. Zacznijmy od tego, że w tym momencie jak to piszę łeb mi pęka z bólu. Wczoraj wróciłam do domu po zaledwie 5 godzinach na uczelni, pojechałam po książki do angielskiego, wróciłam, koło 16 i od 19 do 9 dziś rano spałam i nie miałam siły się ruszyć. Czy to nie dziwne? Dziś pojechałam na angielski, myślałam, że nie dojdę do autobusu, było mi tak źle. I to nawet nie słabo, ale od żołądka, jakbym miała zaraz zwymiotować i zemdleć. Boję się, że mam białaczkę, bo opis objawów pasuje.
Polecicie jakieś suplementy diety, może witaminki, które dodają energii? Wiem, że żeńszeń jest dobry, ale tyle tego jest na rynku.. A że nie chce mi się wybierać to pytam Was o jakieś sprawdzone. Pomóżcie bo długo tak nie pociągnę.
A dziś zjadłam bardzo mało. Na śniadanie jajecznice z pomidorem. Potem jakieś 2-3 tosty z chudym twarogiem i dżemem, troszkę otrębów truskawkowych z mlekiem, banana i pół naleśnika. I jest mi niedobrze w dalszym ciągu. Niemożliwe żebym się czymś zatruła, no bo czym?
Moja najukochańsza dziewczynka chyba się o mnie martwi bo ostatnio prawie umarłam jadąc z nią tramwajem. Zrobiłam się blada jak trup i jakbym nie siedziała to bym zemdlała. Czułam się tak już wcześniej, ale wtedy ważyłam jakieś 10 kilogramów mniej. Więc o co chodzi?