sobota, 2 listopada 2013

Mariański rów.

Właśnie tak głęboki był mój wczorajszy dół. I nadal czuję jego echo, chociaż znacznie słabiej niż wczoraj. Dawno się tak paskudnie nie czułam, a najlepsze jest że nie wiem dlaczego. Wiem, że strasznie dużo zjadłam bo było mi smutno. Albo było mi smutno bo strasznie dużo zjadłam. Albo obydwa. Wczorajsza poranna waga 52.5 jest już chyba tylko wspomnieniem, nie wiem bo dziś sie bałam wejść na wagę. Ale staram się nie załamywać. Mam strasznie dużo nauki, która nagle zwaliła mi sie na głowę. Ale może to i dobrze, bo zajmę czymś myśli. Najgorzej jest zacząć, potem już wszystko idzie jak z płatka. Dziś staram się jeść minimalnie.
Zrobię jeszcze wieczorem edit z bilansem.
W ramach poprawy nastroju odświeżę kolor włosów, bo mój rudy już jakiś taki smutny jest.

4 komentarze:

  1. Z każdego dołu i rowu można wyjść. Ja też wczoraj zaliczyłam dno, ale dzisiaj staram się podnieść i wyjść na prostą. Niełatwe zadanie, ale trzeba się strać. Kochana, ty także dasz radę! Jeszcze zdobędziesz góry!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedyne co mogę napisać to : uda się, powodzenia, będzie dobrze,nie poddawaj się itp. Tak dużo tu studentek, a ja z 3 gimbazy >< Jesteś już dorosłą kobietą, na pewno sobie poradzisz ^.^

    OdpowiedzUsuń
  3. Ze wszystkim najgorzej jest zacząć i przetrwać początek. Potem już leci, tak jak z dietą.

    http://desperate-greta.blogspot.de/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń