Jak na razie piję czarną kawę - moją ulubioną i zastanawiam się co robić w najbliższych dniach. Siostra wyjechała na prawie dwa tygodnie do Hiszpanii na obóz studencki czyli jedną wielką popijawę. Jutro rano będzie już w Paryżu a ja będę tutaj i będę się nudzić. Może wyciągnę mamę na jakieś wielkie zakupy, w końcu coś mi się należy z racji tego że nie jadę na wycieczkę.
Mój wspaniały kot jest chory i robię wszystko by go uratować. Kocham to zwierzę najbardziej na świecie. Nie ma się co dziwić, skoro on kiedyś w pewnym sensie uratował mi życie. Znalazłam go w moich najczarniejszych dniach kiedy nie miałam sił wstać z łóżka, a przede wszystkim nie widziałam w tym sensu, jak w niczym zresztą. Czułam się martwa od środka i miałam ochotę umrzeć. Myślałam, że nikomu na mnie nie zależy więc nikogo by moja śmierć nie obeszła. A potem znalazłam jego. Małą słodką 4 tygodniową kuleczkę o pięknych szmaragdowych oczętach. Kuleczkę która mnie potrzebowała do życia, dla której musiałam wychodzić z domu i biec po jedzenie, czy do weta, dla której musiałam wstawać rano bo mi skakała po głowie i która tak cudownie charczała mi do ucha. Tak, charczała, bo mój kot nie umiał i nadal nie umie mruczeć. Szczerze mówiąc nie wiem czy nadal bym żyła gdyby nie on. A teraz jest chory i robię wszystko żeby go uratować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz